NIESPEŁNIONA, POSZUKIWANA, ZAGUBIONA – MIŁOŚĆ TWORZĄCA DEFICYT, KTÓRY DOPROWADZIĆ MOŻE DO ZATRACENIA. WIELORYB.

Ekranizacja sztuki teatralnej Samuela D. Huntera, w wykonaniu Darrena Aronofsky’ego – Wieloryb, jest dla mnie jednym z tych doświadczeń, w których można rozsypać się na części, przeanalizować swoje życie, po czym zintegrować na nowo. Oczywiście, jeśli uda się podnieść  z kinowego fotela. Coś o tym wiem, nie było łatwo. Tuż po napisach końcowych i zapaleniu kinowego oświetlenia, nastąpiła u mnie próba powrotu do rzeczywistości. Po chwili zauważyłem, że nie tylko ja mam z tym problem. Rozglądając się po sali kinowej nie zauważyłem nikogo, kto jak to zwykle bywa po zapaleniu świateł, mógł powstać z fotela, by powrócić do życia i udać się do kinowego wyjścia. Każdy tak jak ja potrzebował chwili by ochłonąć.

Tekst piszę po tygodniu i widzę, że do tej pory mocno na mnie działa. Moje emocje dają znać o sobie, ale to dobrze. Być może uda się przelać na łamach tych kart kilka słów, które pomogą nam zrozumieć sens trudnych perypetii życiowych, z którymi borykał się metaforyczny Wieloryb. Być może jako element tragicznej całości, wniesie światło zrozumienia do ewentualnej szarej egzystencji.

Oczywiście jak to już ze mną bywa, podejmę tu próbę rozwikłania mechanizmów psychologicznych, mających zasadniczy wpływ na kreacje naszego bohatera i nie tylko.

Jak już wspomniałem nasz Wieloryb jest tylko elementem pewnej całości, na którą składa się rodzina, czy też element perypetii społecznej. A konkretnie relacji, która wywodzi się z szerzej rozumianej dysfunkcji życiowej, złożonej z szeregu deficytów. Które to w jakiś sposób próbujemy kompensować, co nie koniecznie wychodzi nam na dobre.

Z góry uprzedzam, tekst lepiej czytać już po obejrzeniu filmu, ponieważ mogę zaspojlerować, zdradzając pewne elementy fabuły, czy też narzucając swoją interpretację. Zdaję sobie sprawę, że film może zadziałać na każdego inaczej a wynika to z faktu różnych sytuacji życiowych, jakich doświadczaliśmy na swojej drodze. Na mnie zadziałał magicznie, wręcz oszałamiająco,  jednak to już kwestia poczucia przekładającego się na nasz odbiór.

Do rzeczy. Wchodząc w tę niezwykle przytłaczającą przestrzeń, moglibyśmy się skupić na tytułowym Wielorybie, naszym głównym bohaterze. Jednak dla mnie odsłania się paleta patologicznie egzystujących osobowości, które głęboko poruszają moje zmysły. Zapewne dlatego, że z każdą z nich miałem już w swoim życiu do czynienia.

Ekranizacja jest  dla mnie tak interesująca, ponieważ porusza problem uzależnień w wielu odsłonach. Dokładnie pokazuje spójność schematu uzależnień od różnych substancji. Np. chemicznych – alkoholu (Mary),  jak i od jedzenia (Charlie), czy też mentalnych, tudzież fanatycznej religijności (Thomas). Następnie, doskonale ukazana postawa współuzależnionej opiekunki (Liz), która to od lat w trudzie opiekuje się Charlim.  Dostarczając mu masę smakołyków, po części nieświadomie przyczyniając się do jego zguby, tworząc mu strefę komfortu. A w tym całym bałaganie córka Charliego i Mary, jeszcze młoda, ale już skażona toksycznością rodziców (zbuntowana Ellie). Dopełnieniem jest dostawca pizzy (Dan), który to z ciekawości postanawia zaczekać, by dowiedzieć kim jest jego tajemniczy klient. Po czym, w konfrontacji z widocznym zaskoczeniem i przerażeniem, oddala się bez słowa. Zapewne symbolizuje nasze oceniające postawy, które poparte są nieumiejętnością poszukiwania motywu oraz brakiem umiejętności konfrontacji z tak skrajnym i zaskakującym doświadczeniem.

Cała historia toczy się wokół Charliego. Kompulsywnie objadającego się, kompletnie pogubionego, uzależnionego od jedzenia człowieka.  Cierpi w wyniku nieleczonej depresji, na którą składa się między innymi utrata w wyniku samobójstwa, ukochanego partnera. Do tego dręczy go poczucie życiowej porażki w stosunku do ukochanych osób, które zawiódł pod wpływem głębokiej miłości, dla której zostawił rodzinę. Z tego też powodu dręczy go poczucie winy.

Marry (była zona Charliego), żyje w poczuciu nieprzetrawionej porażki, jaką była zdrada oraz porzucenie rodziny przez Charliego. Ranę zapewne zaognia informacja o tym, że jej mąż okazał się gejem. Przez co mary systematycznie reguluje swoje emocje alkoholem. Pod wpływem zadry, w poczuciu życiowej porażki oraz zaognionej nienawiści, bezwzględnie ogranicza kontakt Charliego z córką Ellie.

Ellie nie zna swojego ojca, gdyż Charlie odszedł od niej jeszcze w dzieciństwie. Poznała go tylko w perspektywie matki. Charlie już w skrajnym etapie swojego życia próbuje potajemnie przed matką nawiązać relację ze swoją córką. Co zresztą mu się udaje i prowadzi do pewnego rodzaju oczyszczenia.

Cała ta relacja doskonale obrazuje, do jakich skrajności doprowadzić nas może nie przerobienie, potem w kolejności z traumatyzowanie  życiowych decyzji. W rezultacie stajemy się degeneratami, cieniami, czy odbiciami fobii, które z założenia nigdy nie powinny nam się przydarzyć.

Dopełnieniem całej sytuacji jest scena, kiedy Marry matka Ellie w obawie o psychiczne zdrowie córki, prezentuje Charliemu jej Fan Page, na którym Ellie akcentuje obnażoną prawdę o swoich rodzicach. O niej, czyli wizerunek zapijaczonej matki i o nim, czyli wizerunek drastycznie utuczonego ojca. Niesamowite, na ile możemy wypierać swoje ułomności twierdząc, że to właśnie córka potrzebuje terapii, ponieważ obnaża prawdę, co społecznie jest przecież niedopuszczalne. Wszyscy pokazują jedynie maski co stało się już normą. Jedynie Charli już świadomy i pogodzony z chorobą dostrzega, że to, co robi Ellie nie jest wcale czymś złym i dysfunkcyjnym, a tak naprawdę czyni ją wyjątkową.

Przecież to oni są zepsuci a terapie powinno zacząć się od nich. Scena potwierdza rzeczywistość.  Rodzice próbują przerzucić swoje ułomności na swoje dzieci. Dostrzegając je często w normalnych zachowaniach, które nie mieszczą się w ramach ich postrzegania, tylko dlatego, że ich pociechy zwracają uwagę na to co oni sami wypierają. Typowy mechanizm obronny. Nic dodać, nic ująć, całokształt naszej rzeczywistości we wspaniałym ujęciu.

Nasuwa mi się spójny wniosek dla całokształtu przekazu. Miłość jest tu przewodnia. Niespełniona, poszukiwana, zagubiona, potrafi stworzyć niesamowitą przestrzeń, którą nie sposób zapełnić. Zaabsorbowani złością, nienawiścią, winą, które naiwnie próbujemy stłumić wymienionymi wyżej używkami, w powolnym procesie doprowadzamy się do zatracenia. Uzależnienia przesłaniają nam to, że miłości wcale nie musimy szukać, ponieważ mamy ją cały czas w sobie, jesteśmy nią otoczeni, zanurzeni w niej. Jeśli nie nauczymy się tego dostrzegać, za życia nie doświadczymy wolności.

Powyższy tekst jest swojego rodzaju interpretacją opartą o własne życiowe doświadczenia i to bardzo pobieżną. Zdaje sobie sprawę, że każdy dostrzeże coś innego. Tym lepiej. Rozwijaj się, wyciągaj wnioski, czas płynie, oby nie było za późno na oczyszczenie.

Dziękuję Ci Monia. Dobrze, że jesteś. Raffi.

Jeśli chcesz, możesz dać wyraz swojej wdzięczności stawiając nam kawę.❤

Podaj dalej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *